aktualności
Jak rowery pomagały budować statki?
Stocznia Gdańska – jedno z najważniejszych miejsc na mapie przemysłowej i historycznej Polski – w latach 70. i 80. tętniła życiem niczym odrębne miasto. Na ponad 150 hektarach pracowały tysiące ludzi, a codzienne funkcjonowanie zakładu wymagało dobrej organizacji pracy i logistyki oraz ogromnego ludzkiego wysiłku. W takich warunkach liczył się czas, sprawność i mobilność. Rower – niepozorny środek transportu, okazał się niezastąpionym wsparciem dla robotników.
O tym, jak wyglądało przemieszczanie się po stoczni, kto zarządzał rowerami, jak były wykorzystywane podczas strajków, a także dlaczego dziś ta tradycja wraca – opowiada Andrzej Trzeciak, ekspert w zakresie historii i dziedzictwa kulturowego Stoczni Gdańskiej.
Praca w Stoczni Gdańskiej nie należała do lekkich i wygodnych. Potężny, rozległy zakład produkcyjny, tysiące pracowników, wiele wydziałów. Rozmawiałeś z wieloma pracownikami stoczni lat 70.80., jak to wspominają?
A.T.: Jak to mówią niektórzy z nich, praca w Stoczni była trudna, brudna i niebezpieczna . Mawiano nawet, że jeżeli ktoś wytrzyma tam dwa lata, to zostanie w stoczni do emerytury. Kiedyś było w użyciu też takie hasło “stocznia miejscem pracy dla najlepszych”. Podkpiwano czasem z tego, że to propaganda, ale tak było rzeczywiście, bo do Stoczni Gdańskiej trafiali najlepsi specjaliści z całego kraju.
W pracy rzeczywiście było ciężko, bo przy bezpośredniej produkcji, na przykład przy montażu kadłubów, większość czasu spędzało się na zewnątrz, niezależnie od warunków pogodowych, często w deszczu, śniegu, w upale. Zatem albo zimno, mokro, albo gorąco. Zimą, w nieizolowanych przestrzeniach blaszanego kadłuba panował potworny chłód. Latem, w bardzo słoneczne dni blachy mogły nawet parzyć. Poza tym praca w święta, w nadgodzinach to była swego rodzaju norma. Stocznia miała po prostu taki tryb działania, bo była uzależniona od wielu czynników. Przy produkcji około 30 statków rocznie, koordynacja była niezwykle trudna, dostawy materiałowe skomplikowane, do tego ciągła rotacja ludzi, problemy techniczne, pogoda właśnie, czas więc ciągłość działania trudno było zabezpieczyć, a trzeba było, aby wykonać plan budowy statków narzucony przez rząd.
A jak wyglądało to terenowo i jeśli chodzi o przemieszczanie się między wydziałami?
A.T.: Stocznia obejmowała około 150 hektarów terenu. Była po pierwsze tak zwana dawniej “stocznia macierzysta” – leżąca na południowym brzegu Martwej Wisły – tam gdzie znajdują się najstarsze obiekty i gdzie dziś stoi Europejskie Centrum Solidarności – Przestrzeń ta liczyła około 70 hektarów. Druga część stoczni, to wyspa Holm, czyli ponad sześćdziesiąt hektarów. Wydziały były rozrzucone po całym tym obszarze. Wydziały kadłubowe były skoncentrowane, ale pracownicy z wydziałów wyposażeniowych pracowali często na różnych jednostkach, stojących przy nabrzeżach w różnych miejscach stoczni.
Ludzie więc krążyli po tym terenie, często niosąc ze sobą różne przedmioty, głównie swoje wyposażenie – narzędzia, oprzyrządowanie. Liczną i bardzo ważną grupą zawodową byli spawacze. Spawanie to w stoczni technologia niezbędna. Statek to przecież mnóstwo blach, które trzeba połączyć spawając je. Dlatego ludzi z taką specjalizacją musiało pracować naprawdę dużo. Oni często wędrowali po stoczni, z całym sprzętem. Podobnie np. malarze z farbami czy elektrycy z kablami. Dużo ludzi przemieszczało się z miejsca na miejsce, by realizować zadania produkcyjne, załatwiać coś. Czasem to były kilometrowe trasy, by dotrzeć do statku, który stoi zacumowany przy drugim końcu stoczni.
fot. Dawid Linkowski / Archiwum ECS
Dlatego w stoczni od dawna wykorzystywano rowery.
A.T.: Tak, jako praktyczny środek transportu. Rowery były własnością zakładu. Stanowiły element wyposażenia wydziałów, brygad. Były jak inny sprzęt ewidencjonowane i numerowane, przypisane do konkretnych brygad czy zespołów i mistrzów. A zarządzali nimi mistrzowie właśnie, którzy organizowali pracę pracowników i sami jeździli lub wysyłali ludzi w różne miejsca stoczni. Bo przemieszczać trzeba było się możliwie szybko. Należy pamiętać, że w stoczni pracowano najczęściej na akord – im więcej się zrobiło, tym więcej się zarabiało. Czas miał więc duże znaczenie.
Wyobraźmy sobie, że pracownik musi dotrzeć do trzech miejsc, które są od siebie oddalone o półtorej czy dwa kilometry. Idąc piechotą zajęłoby mu to dużą część dnia pracy. Więc rower bardzo się przydawał. Bywały też takie sytuacje, że jeden stoczniowiec wiózł drugiego na ramie, czy bagażniku. Mistrzowie odpowiadali za rowery i nimi zarządzali. Zlecali na przykład pracownikowi dostarczenie z magazynu znajdującego się w odległej części stoczni jakiegoś elementu czy narzędzia choćby śrubokręta, albo załatwienie czegoś w innym wydziale czy np. w kadrach, w budynku dyrekcji. Rowerem było zdecydowanie szybciej.
Według mnie stocznia była niegdyś terenem bodaj najbardziej nasyconym rowerami. W latach 80. w mieście nie jeździło się rowerami tak powszechnie jak dziś. Dobry rower to był luksus, trzeba było odłożyć pieniądze, potem wystać w kolejce. Młodzi ludzie marzyli o „składaku”, albo „kolarzówie”. Z tego, co pamiętam to dzieci głównie jeździły na rowerach po podwórkach. A na terenie stoczni było ich dużo. Zanim powstał budynek Europejskiego Centrum Solidarności, przy ogrodzeniu stoczni stało zawsze mnóstwo rowerów. W życiu prywatnym stoczniowcy używali rowerów np. na działce. Pracownicze ogródki działkowe, to też były spore tereny, z wąskimi, dość ciasnymi alejkami – idealnymi dla rowerów.
Czy w czasie strajków stoczniowcy też używali rowerów?
A.T.: Oczywiście. Można powiedzieć, że jeden rower nawet przeszedł do historii. Strajk w sierpniu 1980 roku zaczynał się w dwóch miejscach. Jeden z inicjatorów protestu –Jerzy Borowczak zaczynał na wyspie Ostrów (czyli dawniej Holm), gdzie była taka duża hala, tak zwany COPEK, Centralny Ośrodek Obróbki i Prefabrykacji Kadłuba, bardzo nowoczesna wtedy hala, pracowało tam wiele osób. To było jakieś 10 minut drogi od stoczniowej, historycznej Bramy nr 2. Natomiast drugi z inicjatorów Ludwik Prądzyński zaczynał na wydziale K3, to są z kolei okolice Bramy nr 3 – naprzeciw przystanku SKM Gdańsk Stocznia.
Brama nr 2 Stoczni Gdańskiej podczas strajku w sierpniu 1980 roku, fot. Europejskie Centrum Solidarności, CC BY-SA 3.0 PL, via Wikimedia Commons
Te wydziały są od siebie oddalone o dobre 10 minut marszu. Strajki zaczynały się trochę niezależnie. Borowczak, który pierwszy zaczął, żeby wesprzeć Prądzyńskiego i dać kolegom z K3 dodatkową zachętę do strajku wysłał łącznika, z niezwykle ważną misją – z informacją, że na Holmie już stoją – strajkują! I ten posłaniec, inaczej niż Filippides spod Maratonu, pędził na K3 właśnie na rowerze! Był on bodajże szefem wydziałowego Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej – czyli takiej partyjnej młodzieżówki, która jako że związana z ówczesną komunistyczną władzą była opozycyjna wobec strajków i protestów. Łącznik dotarł na tym rowerze w okolice bramy nr 3 i przekazał informację, która wzmocniła determinacje stoczniowców z K3. Wkrótce obie duże grupy strajkujących połączyły się i wspólnie już ruszyły pod budynek dyrekcji. Strajk był już nie do zatrzymania.
Później w czasie strajku korzystano z rowerów powszechnie. Robotnicy jeździli nimi np. do stołówki, przewozili rowerami prasę, jeździli pod Bramę nr 2 czy Salę BHP, by posłuchać negocjacji komitetu strajkowego z komisją rządową, czy zwyczajnie po nowiny, bo nie wszyscy przecież cały czas siedzieli przy Bramie nr 2. Wiele osób pozostawało i czekało na efekt negocjacji na swoich wydziałach.
fot. Dawid Linkowski / Archiwum ECS
Dziś jeździ się po stoczni rowerami?
A.T.: Nawet kiedyś nawiązując do historii zrealizowaliśmy z Europejskim Centrum Solidarności spacer po stoczni pod nazwą “Tour de Stocznia”. Zwiedzaliśmy cały ten obszar na rowerach.
Dziś coraz więcej ludzi przemieszcza się tu rowerami. A to też dlatego, że stocznia staje się przestrzenią miasta, mamy nowe inwestycje na tym terenie, powstały instytucje i miejsca rozrywkowe, restauracje, kluby. Miejsce to pozostaje także fascynującą, przestrzenią dziedzictwa – jak dawniej, bardzo rozległą. Dużo ludzi zwiedza więc stocznię na rowerach. Dobrze, że ta tradycja wraca.
Chcesz zwiedzić Stocznię Gdańską rowerem? Wypróbuj MEVO!
W metropolii działa system roweru publicznego. Z aplikacją MEVO masz rower zawsze pod ręką – ekologicznie, wygodnie, stylowo. Pobierz aplikację i jedź!